W czwartek, na tydzień przed Wigilią, trzy dziewczynki, dwie 11-latki i 13-latka, wchodzą do sklepu zoologicznego w Suwałkach. Oglądają różne zwierzęta, zagadują ekspedientkę. Nagle, wykorzystując chwilę jej nieuwagi, wyciągają z terrarium cztery węże i uciekają.
Policjanci potrzebowali całego dnia na odnalezienie nastoletnich złodziejek. Skradzione węże znaleźli w domu jednej z nich, ukryte wśród pieluch młodszego rodzeństwa. Na szczęście niemowlęciu nic się nie stało. Węże wróciły bez uszczerbku do swego właściciela. Dziewczynkami zajmie się natomiast sąd dla nieletnich i tak, to jest jak najbardziej prawdziwa historia.
Prawdziwe będą też łzy spływające wzdłuż zmarszczek biednych ich matek, pewnie spracowanych, może samotnych kobiet, bezradnych wobec wysokiego sądu. Na twardych ławkach w zimnych sądowych korytarzach zazwyczaj siedzą matki. A ten sąd może orzec każdą karę, nawet odebranie im praw rodzicielskich, może wszystko, ale nie oczekujmy od niego udzielenia pomocy...
Zgodnie z polityką tego rządu państwo nie trwoni środków na takie przypadki; sprawiedliwość ma być sprawną i tanią machiną, a nie ludzką; kobiety mają pracować do 65 roku życia, a nie chować dzieci; szkoła ma realizować programy, a nie wychowywać; media mają być sexy, atrakcyjne, a nie umoralniające...
Dlaczego dziewczynki ukradły te węże? Czy mogły wiedzieć, że kradną w zasadzie niezbyt groźne węże zbożowe, a nie na przykład grzechotniki, do których te upodabniają się, gdy czują się zagrożone? Choć i te potrafią nieźle ugryźć. Czy trzy małe wspólniczki zaplanowały z zimną krwią i podjęły ryzyko kradzieży niebezpiecznych węży z zamiarem pozbycia się, zamordowania za pomocą gadów młodszej siostrzyczki lub braciszka, niemowlęcia w pieluchach? Czy powodem było poczucie odrzucenia, zazdrość wobec malucha, nie dość matczynej uwagi, miłości? Wielki dramat małego dziecka?
Suwałki, ale to mogło być gdzieś indziej w Polsce. Daleko, bardzo daleko od Betlejem.
Nie było przy nich Józefa.