Cały dzień dzisiaj w TVN24 leci na pasku informacja z Chin, że Tybetańczyk podpalił się w proteście przeciwko łamaniu wolności religijnej przez władze. Zdarzenie tragiczne, wstrząsające, ważne, żebyśmy się o takich zdarzeniach dowiadywali, by takie informacje poruszały nasze serca, sumienia... Ale... mam jedno pytanie: czy w Tybecie, czy w Chinach, czy w ogóle na świecie, czy w bliskiej nam Europie, ludzie wiedzą cokolwiek o tym, że w Warszawie nie tak dawno podpalił się Polak w proteście przeciwko łamaniu praw obywatela przez władze, przeciwko bezczelnemu kryciu korupcji w aparacie skarbowym, nadużyciom władzy, przeciwko imiennie nawet wskazanego premierowi Donaldowi Tuskowi. To przecież taki sam akt samospalenia, taka sama próba zaalarmowania opinii publicznej, zainteresowania pewnym bolesnym problemem. Czy po trzech tygodniach można powiedzieć, że świat dowiedział się o dramatycznej walce Andrzeja Ż. w rzekomo wolnej i demokratycznej Polsce? Kto jest odpowiedzialny za zagłuszenie tego głosu, krzyku rozpaczy znad Wisly? Za to, że to zagłuszanie może nieść za sobą kolejne ofiary? Ile jeszcze? Czy ktokolwiek na świecie o nim wie?